[Miała
Harry'ego. JEJ chłopaka. Uśmiechnęła się i zapadła w głęboki,
zasłużony sen.]
Cho otworzyła oczy, po raz pierwszy od dłuższego
czasu prawdziwie wypoczęta. Miała już dość siły, by usiąść i
zająć się sobą. Musiała się „odpicować”, bo z jej obliczeń
wynikało, że dzisiaj odbywało się przyjęcie z okazji urodzin
Roveny Ravenclaw. Najpierw wyjęła lusterko z kosmetyczki, którą
najprawdopodobniej przyniosła tu Eliliot. Jej koleżanka nie
zapomniała o niczym. Dziewczyna przypatrzyła się sobie uważnie.
Ujrzała podkrążone oczy, ziemistą cerę i spierzchnięte usta. Na
myśl, że w TAKIM stanie całowała się wczoraj z Harrym zrobiło
jej się niedobrze. Postanowiła dosłownie ogarnąć się. Udała
się do toaletki. Obmyła twarz zimną wodą i umyła ją mleczkiem.
Potem wyjęła jej nieodłączny podkład i ukryła fioletowe,
straszliwe cienie pod oczami. Na koniec posmarowała usta
błyszczykiem, znowu nadając im kuszący wygląd. Potem zajęła się
włosami. Najpierw rozpuściła je, wydając z siebie jęk. Na
szczęście, nie były tłuste. Widocznie Domenica zadbała o to.
Były tylko takie... suche, poplątane i ogólnie nieapetyczne.
Wycisnęła na nie pół tubki odżywki, rozpaczliwie wcierając ją
we włosy. Oceniła ogólny efekt. Wyglądało nieźle. Chwyciła
szczotkę i zaczęła torturować kołtuny. Po zażartej walce z
wieloma ofiarami, miała już fryzurę jak na Chinkę przystało. Po
namyśleniu zostawiła je rozpuszczone, przekładając grzywkę na
bok. Poczęła przeglądać swoją garderobę. Nie mogła pójść w
dżinsach, co to, to nie ! Przerzucała ciuchy w przenośnej torbie
sportowej, aż w końcu znalazła coś super – błyszczącą,
srebrną sukienkę na ramiączkach. Wlazła za zasłonę i przebrała
się. Wyglądała ekstra. Jeszcze tylko jeden szczegół – kolczyki
w kształcie kwiatków, jej ulubione.
Już chciała wychodzić, gdy
nagle puknęła się otwartą ręką w czoło – zapomniała o
butach. Zapomniała o swoich najnowszych, czarnych balerinkach ze
wstążeczkami na czubkach. To niewybaczalne ! Ubrała buciki i
ruszyła w kierunku drzwi. Nagle stanęła przed nią pani Pomfrey.
- A ty gdzie ? - fuknęła.
- Jak to gdzie? Na przyjęcie do pokoju wspólnego Krukonów – zdziwiła się Cho.
- Dziecko, niedawno wybudziłaś się ze śpiączki, nie możesz iść ! A poza tym... Co to za skąpy strój ?! Przeziębisz się ! - załamała ręce czarownica.
- Proszę pani... Właśnie ja chcę wrócić do życia, zacząwszy od towarzyskiego...
Chang spojrzała na pielęgniarkę błagalnie, a ta,
opukawszy ją dokładnie, pozwoliła jej w końcu iść. Cho wyszła
ze szpitalika z westchnieniem ulgi. Poszła dziwnie cichym
korytarzem, gdzie jedynym hałasem było miarowo stąpanie Krukonki.
Szła piętrami, schodami, aż w końcu znalazła się przed drzwiami
pokoju wspólnego. Wtem usłyszała ciche szeptanie. Odwróciła się,
ale nikogo nie było w pobliżu. Teraz usłyszała chichot. Ciarki
przebiegły jej po plecach.
- To na pewno jakiś portret... - pomyślała, ale i tak czuła się nieswojo.
Szybko zapukała w klamkę w kształcie orła.
Odpowiedziała prawidłowo na zagadkę, po czym ptak pochwalił ją,
a wielkie drzwi otworzyły się na całą szerokość. W środku
trwała... imprezka. Dosłownie. Dzikie party. Jednak na widok
dziewczyny wszyscy umilkli. Chwilę trwała głucha cisza, po czym
jedna z dziewczyn wystrzeliła z tłumu jak pocisk. Rzuciła się na
nią, prawie zwalając ją z nóg.
- Och, Cho ! - wrzasnęła Domenica, ściskając ją. - Myślałam, że już cię nie zobaczę! Tak tęskniiiiiłaaaaammm !!! - rozpłakała się.
Speszona Cho poklepała ją po plecach. Na szczęście
Van odciągnęła ją, mrugając do czarnowłosej łobuzersko.
Eliliot pociągnęła ją za rękaw.
- Choć Chochi – szepnęła – lepiej trzymać się w kącie.
Powlekła oszołomioną Chang do stolika w rogu, przy
którym siedziała też Pruddence. Kiedy tylko blondynka ją
zauważyła, zerwała się z miejsca i pobiegła do Michaela
przysysając się do niego jak pijawka. Cho wzdrygnęła się i
usiadła.
- Co się jej stało ? - zapytała koleżanki.
- Widzisz... - zmieszała się – kiedy trafiłaś do szpitala, Prudi zaczęła przystawiać się do Pottera, ale on ciągle siedział tylko przy tobie... No więc, Pruddence zaczęła rozpowiadać nieprawdziwe plotki, a ludzie nie zwracali na nią uwagi, no więc to jeszcze bardziej ją wkurzyło. To nie twoja wina, ona już tak ma. Nie przejmuj się.
- Nie zamierzam – odparła Cho, rzucając blondynce mordercze spojrzenie.
Eliliot odeszła, żeby pomóc Van przy Domi. Nagle
Chang zobaczyła Szarą Damę. Podeszła do niej. Zjawa była dziwnie
smutna.
- Witaj, Heleno.
- Och, dobry wieczór … Yyy... - zlustrowała dziewczynę wzrokiem.
- Cho Chang – podpowiedziała Chochi.
- Och, wybacz Cho. Po prostu jestem rozkojarzona. Widzisz... - westchnęła – Mam pewien bardzo poważny problem. Zresztą, nie będę cię zanudzać. Pewnie masz ważniejsze sprawy...
- Życzę ci... Szybkiego... Powrotu... Do zdrowiaaaa ! - dodała, rycząc jak Jęcząca Marta, po czym odpłynęła, znikając za ścianą.
Cho uświadomiła sobie, że to było dziwne zachowanie,
nawet jak na ducha.
- Chanchille Chang, widzę, że się zbudziłaś – usłyszała za sobą nieprzytomny głos.
Odwróciła się i ujrzała Lunę Lovegood, wyglądającą
jeszcze dziwniej niż zwykle. Miała na sobie błyszczącą bluzkę z
wielką kapustą z oczami i obrzydliwym uśmiechem, spodnie czerwone
jak wóz strażacki z nogawkami wyglądającymi, jakby moczyły się
godzinami w błocie, buty z wielkimi, różowymi wstążkami, a w
uszach zwisające jakieś... gluty, czy jak to nazwać. Po prostu
były dziwne i ohydne. Mimo to, dziewczyna wesoło się uśmiechała.
- Emm... Witaj Luno...
- Taak... Wspaniała impreza... Wybawiłam się na całego... Ale jestem troszeczkę zmęczona... Dobranoc – oddaliła się.
- Yyy, cześć. - powiedziała zbita z tropu Cho.
Kiedy o 9 uznała, że musi wracać do skrzydła
szpitalnego, nogi bolały ją niemiłosiernie. Nie zgodziła się
jednak, żeby Michael odprowadził ją. Chociaż dzięki temu
utarłaby nosa Prudi. Ale nie chciała nie mogła.
Wyszła przez szerokie drzwi i ruszyła korytarzami.
Nadal było cicho, więc spieszyła się ze zwykłego strachu. Już
była blisko, widziała salę. Prawie biegła.
- Dobrze się bawiłaś ? - Cho prawie dostała zawału, kiedy Harry wyszedł zza posągu czarownicy i przytulił ją.
- Przestraszyłam się – pisnęła w jego ramionach.
Harry roześmiał się i uścisnął ją jeszcze
mocniej.
- Przepraszam – szepnął, całując ją w szyję.
- Nie gniewam się – mruknęła.
- A tak w ogóle jak się czujesz ? - zapytał.
- Kiedy będziesz tak robił, nie odpowiem ci – westchnęła dziewczyna.
- Przepraszam – powtórzył, ale tym razem odsunął się. - No więc ?
- Nooo, już lepiej, mam nadzieję, że będę mogła wrócić na lekcje i wszystko nadrobić.
- Też mam taką nadzieję.
Harry odprowadził ją pod same drzwi i zaczął się
oddalać.
- Hej, Harry ! - Cho wpadła na pewien pomysł.
- Tak ?
- Mógłbyś poprosić profesora Flitwicka, żeby przyszedł do mnie jutro po śniadaniu ?
- Jasne – odparł i zaczął biec.
Chang zachichotała. Był naprawdę słodki. Na każde
skinienie swojej dziewczyny. Oby tak był zawsze.
Weszła do skrzydła, gdzie czekała już pani Pomfrey.
Chyba nie była w dobrym humorze, bo kazała jej się przebrać w
babciną koszulę nocną, zmyć „ten mocny makijaż” i wskoczyć
do łóżka. Cho posłusznie wykonała polecenia. Ledwie jej głowa
dotknęła poduszki, zasnęła.
~
Chochi stała na środku Wielkiej Sali. Wiedziała, że
to sen, więc spodziewała się, iż lada moment z bocznej komnaty
wybiegnie jej stary sąsiad w bikini i zacznie śpiewać „Szła
dzieweczka do laseczka...” na melodię „Makareny”... To była
norma. Jednak coś było nie tak. Nie pojawił się ani ten dziadek,
ani Justin Timberlake (szkoda !). Ogólnie było jakoś pusto. Cho
wyszła z pomieszczenia i zaczęła wołać: hop hooop!!! . Nikt nie
opowiadał. Weszła po schodach i udała się w kierunku, gdzie
zawsze szli Gryfoni. Może znajdzie Harry'ego, który powie jej, co
tu się do jasnej ciasnej dzieje. Jednak zanim dotarła do celu,
usłyszała jego głos. Radośnie skoczyła w tamtym kierunku, ale
nie był sam. Przezornie schowała się za posągiem, tak, aby
wszystko widzieć. Zobaczyła zalany księżycowym światłem
korytarz i Malfoy'a, który klęczał nad kimś zwiniętym w kłębek.
- Nikt ci już nie pomoże... Zabiję cię, szczurze ! - szydził Draco.
- No to zabij... Nie boję się śmierci. ZABIJ ! - wrzasnął ten ktoś.
Chang zdała sobie sprawę, że to Harry. Wysunęła się
lekko do przodu.
- Avada... - szepnął Ślizgon.
- NIE ! - wrzasnęła Cho, a strumień zielonego światła skierowanego na Pottera, uderzył w nią.
Padła na podłogę nieżywa, a ostatnie słowa, które
usłyszała, to:
- Kocham cię...
~
Cho obudziła się z krzykiem. Była cała zlana potem,
a nad nią pochylał się ktoś, więc zaczęła wrzeszczeć jeszcze
głośniej. Wymachiwała rękami na oślep.
- Hej ! Auć ! Auuu ! PRZESTAŃ !!! - usłyszała.
Ze strachu przestała bić napastnika po twarzy i
spojrzała na niego lękliwie. Nagle olśniło ją. Już wiedziała
kto to jest. Odezwała się:
- Ronie Weasley – co ty tu robisz ?!
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć,
Publikuję ten rozdział ze specjalną dedykacją:
~ Dla Ginny Potter, autorki bloga o Dramione (http://zakazana-milosc-moze-byc-slodka.blogspot.com/ ), którego jestem betą :D
~ Dla mojej kumpeli za to, że obsypywała mnie pomysłami i radami
~ No i dla wszystkich Potterhead <3
Informuję też, że nie wiem, kiedy pojawi się NN, bo mam dość napięty grafik.
O! Dedyk? Dziękuję ;**
OdpowiedzUsuńTeraz przejdę do tego, co myślę na temat tej notki...
Jak Pruddence może jakieś fałszywe plotki rozpowiadać? To nie jest normalne (w ogóle roznoszeniu plotek według mnie jest głupotą)
Ten sen... Cudowny. Taki... no... nie wiem jak to wyrazić słowami... no OK... fantastyczny! Jak Cho chciała uratować przed śmiercią Harry'ego... oddać swoje życie dla niego. Dla jej miłości.
Ciekawe co Ron robił u niej ;)
Pozdrawiam i Całuję ;**
G. Potter
PS Czekam na NN ! :D
Pruddence podobał się Harry, a kiedy ją odrzucił zaczęła się mścić na Cho :D
Usuń