sobota, 25 maja 2013

Rozdział VII


[B. L. ?! Kim jest ten człowiek ? Bellatrix Lestrange...

Zemdlała.]



~



-Cho... Obudź się... Cho... Chochi!

Dziewczyna gwałtownie usiadła na łóżku, co nie było dobrym pomysłem, bo poczuła tak silny ból głowy, że osunęła się z powrotem. No pięknie, była w skrzydle szpitalnym. Znowu.

-Chyba tu zamieszkam – mruknęła do siebie.

Usłyszała nad sobą śmiech, więc powoli uniosła głowę. Zobaczyła Harry'ego, który pokładał się ze śmiechu i Eliliot, która stała w nogach łóżka. Rzuciła przyjaciółce znaczące spojrzenie, a ta przewróciła oczami. Kiedy chłopak w końcu się opanował, wykrztusił:

-Och, bardzo się na tobie zawiodłem... Jak możesz mnie tak straszyć ? Tak właściwie, to co ci się stało ?

-Emm... - Chang zmieszała się, nie wiedząc, co powiedzieć – Po... po... poślizgnęłam się i upadłam – skłamała szybko.

-No to chyba bardzo nieszczęśliwie. Rozbiłaś sobie głowę o kant. To cud, że jeszcze żyjesz. Tak jak wtedy, kiedy zleciałaś z miotły...

-Nie przypominaj mi tego. Który dzisiaj jest ? - zapytała nagle czarnowłosa.

-1 grudnia, a co ?

-Jutro można jechać do Hogsmeade !

-Wiem, ale ty nie masz na co liczyć. Dopiero co umierałaś, a jutro już chcesz zwiedzać wioskę. Nie ma mowy – rzekł stanowczo chłopak.

-Nie będziesz mi rozkazywał ! Idę i tyle, nie muszę mieć twojego pozwolenia – odpyskowała ostro Cho.

Chłopak spojrzał na nią speszony, więc dodała łagodnie:

-Kotku... Ja naprawdę chcę pożyć normalnie...

Harry westchnął, po czym zerwał się z krzesła i ruszył do gabinetu pani Pomfrey. Chochi zrobiło się przykro, ale zwróciła głowę ku przyjaciółce, która powiedziała:

-Jeśli chcesz, mogę iść z tobą.

-Dzięki.

Chwilę pomilczały, aż nagle Eliliot spytała:

-Słuchaj, co ci się stało na transmutacji ? Tak nagle wyszłaś. McGonnagal przepytywała mnie i Van, czy przypadkiem czegoś nie wiemy...

-Ach, wiesz... Po prostu zakręciło mi się w głowie... - bąknęła ciemnooka.

Eliliot spojrzała na nią podejrzliwie, ale nie odpowiedziała, więc Cho odetchnęła z ulgą w myślach. Mało brakowało, a powiedziałaby jej całą prawdę. Nie mogła tego zrobić, po prostu nie mogła...

-Muszę już iść... Pa. - rzekła Eli i wyszła.

W tym momencie wrócił Harry.

-Załatwione – powiedział krótko, siadając przy jej łóżku.

-Ale co...?

-Możesz iść do Hogsmeade, pod warunkiem, że ja i Eliliot udamy się tam z tobą.

-Dziękuję, dziękuję ! – krzyknęła dziewczyna.

Chłopak uśmiechnął się smutno, przycisnął ją do swej piersi, po czym pocałował najmocniej, jak potrafił.

~



Nazajutrz Cho obudziła się o wschodzie słońca. Natychmiast usiadła i rozejrzała się wokół. Była sama, ale wszystko wydawało jej się normalne. Miała okropny koszmar. A było to tak:



Dziewczyna stała samotnie w środku lasu. Wszystkie drzewa okrywała biała kora, a między nimi unosiła się miękka, gęsta mgła koloru waty cukrowej. Było w tym coś tajemniczego. Nagle usłyszała krzyk. Odwróciła się na pięcie i zobaczyła przerażoną Eliliot biegnącą w jej kierunku. Miała na sobie szatę, która cała była w strzępach, potargane włosy, wyglądające jakby ktoś wyrywał je garściami i strużkę krwi na twarzy. Odruchowo otworzyła ramiona, by chwycić przyjaciółkę. Jednak zanim Eli do niej dobiegła, zachłysnęła się, chwyciła za brzuch i padła na kolana. Przestraszona Cho wrzasnęła. Tymczasem z El zaczęło dziać się coś dziwnego. Rudowłosa Krukonka poczęła dyszeć jak po piętnastokilometrowym biegu, przewróciła się na bok i krzyczała. Zwijała się z bólu. Chochi nie mogła się ruszyć, choć tak bardzo chciała udzielić pomocy przyjaciółce. Oczy Eliliot wywróciły się, ukazując puste oczodoły. Cho przełamała się i zaczęła pędzić ku niej. Jednak czym szybciej biegła, tym bardziej Eli się oddalała. W końcu się poddała. Gdy zrozpaczona i zmęczona oparła się o drzewo, usłyszała śmiech. Śmiech B. L. …



-To nie może być prawda, to nie może być prawda, to nie może być prawda... - powtarzała sobie Chochi, usiłując powstrzymać łzy, które kapały jej na kolana. Skuliła się na łóżku i dyszała, zanosząc się płaczem. Kołysała się w przód i w tył, jakby to miało jej pomóc. Włosy przylepiły się do jej mokrego od potu czoła, a ręce wykręcały się same. Napuchnięte usta dziewczyny wciąż powtarzały te same słowa. Nieświadomie gryzła swoje knykcie.

W końcu nastolatkę zmorzył niespokojny sen, gdy tak leżała z pokrwawionymi od gryzienia rękami, cała lepka od potu i zapłakana.



~

Znów otworzyła oczy. Tym razem była godzina 9:00. Szybko wstała, dokładnie umyła się, ubrała i uczesała. Spojrzała na swoje dłonie, poznakowane licznymi, świeżymi rankami, z których znów płynęła krew. Nie mogła pójść z tym do pani Pomfrey, bo ta wysłałaby ją do Św. Munga jako psychicznie chorą. Postanowiła na razie chować ręce do kieszeń, a w drodze do Hogsmeade ubrać rękawiczki. To powinno wystarczyć. Westchnęła, po czym zapakowała do podręcznej torby trochę pieniędzy, szczotkę do włosów i inne drobiazgi, położyła ją na łóżku i ruszyła na śniadanie. Kiedy tylko weszła do Wielkiej Sali, zaległa cisza. Zmieszana Cho przystanęła, nie wiedząc co ze sobą począć. Podbiegła do niej Domi i trzymając ją za łokieć, pociągnęła ku Krukonom. Zarumieniona Chang usiadła koło Eliliot, po czym spojrzała na jedzenie. Jak zwykle wyglądało pysznie. Nie zważając na wciąż gapiących się na nią uczniów, zaczęła nieśmiało smakować budyniu śmietankowego. Kiedy zjadła cały, niczym duch pojawił się przy niej Harry.

-Cześć – przywitawszy się, zaczął całować ją prosto w usta.

Zażenowana Cho odepchnęła go.

-Cześć... Ludzie się gapią – szepnęła.

-To co ? Przyzwyczaiłem się. - zaśmiał się chłopak.

- Ale ja nie... Chodźmy już...

Zdziwiony chłopak chciał wziąć ją za rękę, ale ta wyszarpnęła się i krzyknęła:

-Nie dotykaj !

-Dlaczego ?

-To już moja sprawa ! Nie wtrącaj się !

-Dobrze, skoro tego sobie życzysz... - rzekł chłodno Harry.

Zdenerwowana dziewczyna wraz z przyjaciółką i chłopakiem wzięła płaszcz i rękawiczki, po czym wyszli na świeże powietrze. Padał gęsto śnieg. Nikogo nie szło rozpoznać w tej strasznej zawiei. Chang zmrużyła oczy i obwiązała się szczelnie niebiesko-białym szalem. Zeszli po szerokich schodach i skierowali się przez błonia ku bramie ze skrzydlatymi dzikami. Weszli do powozów, a one potoczyły się w stronę wioski.

~



Cho, Harry i Eliliot szli ulicami Hogsmeade podziwiając wystawy sklepów. Weszli do Miodowego Królestwa gdzie każdy kupił sobie wielkiego lizaka, który poprawił im humor. Eli nadal milczała, ale Chochi i Potter odzywali się do siebie choć półgębkiem. Ruszyli dalej uliczkami, rozglądając się wokoło, choć trudno było im coś zobaczyć w ogromnej śnieżycy. Nagle czarnowłosa wpadła na kogoś. Był to Seamus. Dziewczyna nie znała go za dobrze, kojarzyła tylko, że jest rok młodszy od niej, należy do Gryfonów no i... jest dość przystojny.

-Przepraszam – mruknęła cicho.

-Nie ma sprawy. Wpaść na tak śliczną dziewczynę to sama przyjemność. Mam szczęście. - chłopak uśmiechnął się do niej.

Ona również obdarzyła go ślicznym uśmiechem. Seam mrugnął i oddalił się. Harry spojrzał za nim ze złością.

-Co za palant. - stwierdził głośno.

-Nie gorszy niż ty ! - odpyskowała Cho.

Eli spojrzała na nich ze zdziwieniem.

-Co się z wami stało ? Byliście taką zgodną parą, jak dwie połówki jabłka ! - oskarżyła ich.

-Widocznie moja druga połówka się zmieniła – odparł gniewnie Potter, a Chang rzuciła mu spojrzenie pełne jadu.

Eliliot nie odzywała się już, bowiem nie chciała wszczynać kolejnej awantury. Nagle wpadła na pomysł.

-Wiecie co ? Brzuch mnie strasznie boli, wracam do zamku, pani Pomfrey mi pomoże... Bawcie się dobrze. - skłamała i odbiegła, zanim para zdążyła jej odpowiedzieć.

Szli dalej w milczeniu. Kiedy znaleźli się koło Trzech Mioteł, Harry rzekł:

-Muszę coś załatwić. Spotkamy się w zamku. Poradzisz sobie ?

-Jasne, przecież nie jestem dzieckiem ! - odparła dumnie Cho.

Dziewczyna ruszyła w stronę poczty, chcąc znów zobaczyć te wszystkie sowy, puchacze. Nie zawiodła się. Kiedy weszła, wszystkie łepki zwróciły się ku niej, a ona uśmiechnęła się. Kochała te ptaki.

-A może tak napiszę do taty ? Stęskniłam się... - mruknęła do siebie.

Pogrzebała w kieszeniach, wyjęła kawałek pergaminu i zielono-czarne pióro. Zaczęła skrobać po kartce. Kiedy skończyła, spojrzała z zadowoleniem na swój list.



Drogi tato!



Przepraszam, że tak dawno nie pisałam, ale nie był czasu. Przez ten upadek z miotły miałam mnóstwo lekcji do nadrobienia. Nie ogarniam tego wszystkiego. Jest jeden plus – chodzę z Harrym Potterem ! No wiesz, tym „Chłopcem, który przeżył”. Niestety, teraz nam się nie układa. Ciągle się kłócimy, w zasadzie warczymy na siebie. Mam nadzieję, że to się zmieni.

Wyobraź sobie, że wczoraj odwiedziłam sowiarnię, potknęłam się i uderzyłam głową o kant ! Bolało, ale nie martw się, nic mi nie jest. Czuję się wspaniale, choć dręczą mnie koszmary. To chyba normalne, prawda ?

Pozdrów mamusię !

Twoja,

Chochi



Zwinęła list i nabazgrała na odwrocie adres. Podeszła do małej, białej sówki, która pohukiwała żałośnie. Cho przywiązała do jej nóżki pergamin i szepnęła:

-Miłego lotu...

Sówka wzbiła się w powietrze i wyleciała przez okienko w ścianie prosto w śnieżycę. Cho także wyszła z pomieszczenia, a potem skierowała się w stronę zamku, marząc o ciepłym łóżku. Nagle zobaczyła parę, która całowała się na poboczu. Właściwie to przyssali się do siebie jak pijawki. Chłopak miał zanurzone ręce w jej włosach, a dziewczyna obejmowała go mocno za szyję. Chang podeszła ukradkiem bliżej, aby zobaczyć, kto to. Rozpoznała rude włosy Ginny Weasley, uczennicy 5 klasy i... czarne włosy chłopaka. Zszokowana Cho podeszła jeszcze bliżej. Zobaczyła... Harry'ego. Obłapiał tą rudą małpę !
 
Czarnowłosej zebrały się łzy w oczach. Wyszarpnęła Gin z uścisku swojego chłopaka, przydusiła ją do ściany i przyłożyła jej różdżkę do gardła.

-Ty... ty... Ty suko ! - wrzasnęła Chochi.

-Cho! - krzyknął chłopak.

Ginny oddychała szybko, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w Chang, z wyraźnym strachem.

-Puść ją... - powiedział spokojnie Harry.

Cho nie ruszyła się z miejsca.

-Expelliarmus – mruknął Potter, a różdżka Krukonki pofrunęła ku niemu.

Dziewczyna odwróciła się do niego.

-Słuchaj, Cho... - zaczął chłopak.

Czarnowłosa potrząsnęła głową. Z jej oczu pociekły łzy. Wytarła je ręką. Wyjęła różdżkę z dłoni zielonookiego i szepnęła:

-Jak mogłeś ? Przecież ci ufałam.

Chłopak kilkakrotnie otworzył usta, ale nic nie powiedział.

-Wiedziałam. Nie zależało ci na mnie. - chlipnęła ciemnooka i puściła się biegiem do zamku.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Cześć ! :D
Długo trzeba było czekać na ten rozdział, ale nareszcie jest ! Postarałam się jak najciekawiej pisać i osobiście jestem zadowolona. A wy ? Proszę o komentarze ! ;)

czwartek, 16 maja 2013

Rozdział VI


[ - Ronie Weasley – co ty tu robisz ?! ]



Cho zakryła się kołdrą, czując przypływ wstydu ze swojego niezbyt dziewczęcego ubioru. Ron nawet nie zwrócił na to uwagi. Zaczerwienił się jeszcze bardziej niż ona i zaczął się jąkać:

  • Emm... Jaa... Yy... Właśnie tędy przechodziłem no i... Eee... Usłyszałem jak krzyczysz, to wszedłem.
  • Po co ? - Chang uniosła jedną brew.
  • Myślałem, że coś ci się stało, a Harry jest moim kumplem i szkoda by było gdybyś... No wiesz...
  • Ta jasne – dziewczyna prychnęła – Jeśli już sprawdziłeś, czy mnie moje kapcie nie zabiły, to spadaj, bohaterze od siedmiu boleści.
  • Ja chciałem tylko pomóc ! - mruknął Ron gniewnie.
  • Jak chcesz pomóc, to możesz się stąd wynieść...
  • No dobra ! Ale z ciebie jędza, nie wiem, co Harry w tobie widzi.

Cho rzuciła w niego poduszką, ale gdy już wyszedł, musiała się z nią przeprosić, bo była naprawdę zmęczona.



Następnego dnia Krukonka wstała wcześnie, aby się przygotować do zajęć. Po cichu skoczyła do dormitorium, aby wziąć szatę i książki, a potem związała włosy i stanęła zadowolona przed lustrem. Była gotowa.
 
 W tym momencie weszła pani Pomfrey ze śniadaniem. Nawet na nią nie spojrzała, tylko postawiła tacę z impetem na stół i odeszła. Chang wzruszyła ramionami i zabrała się za posiłek, który składał się z: owsianki, szklanki soku pomarańczowego, tosta z dżemem i banana. Spałaszowała wszystko, usiadła na łóżku, po czym zaczęła czytać książkę. Jej tytuł brzmiał: „Zmierzch”. Średnio interesująca. Ależ ten Edward ją wkurzał, aż dreszcze miała. Gdy odłożyła opasłe tomiszcze, wszedł profesor Flitwick. Wyjaśniła małemu czarodziejowi, o co jej chodzi. Początkowo patrzył na nią z powątpiewaniem, ale potem westchnął i zgodził się. Szczęśliwa Cho chwyciła plecak i pobiegła na eliksiry, bo była już spóźniona, a Snape dawał popalić.

Na drżących nogach weszła do lochu. Wszyscy spojrzeli na nią i kilka osób uśmiechnęło się do niej. Jednak nie Severus.

  • Kogóż my tu mamy... Panno Chang, pragnę coś panience wyjaśnić. Może się pani wydawać, że jeśli chodzi pani z Potterem, to jest w jakimś sensie sławna i może się panna spóźniać na lekcje. Jednak proszę sobie przyswoić, że tak nie jest. Siadaj. Ravenclaw traci przez ciebie 10 punktów.

Czerwona Cho usiadła koło Eliliot, patrząc na Snape'a z nienawiścią.

  • Nie przejmuj się nim – szepnęła koleżanka.

Czarnowłosa kiwnęła głową i zabrała się za przygotowywanie eliksiru, który po użyciu wywoływał okropne łaskotki. Marzyła, żeby go użyć na nauczycielu. Nie lubiła go prawie tak samo jak Harry.

Z ulgą przyjęła dźwięk dzwonka. Co jak co, ale za eliksirami ( i Snapem ) nie przepadała. Wyszła z klasy i spojrzała na swój plan zajęć. Hmm, teraz pora zmierzyć się z transmutacją i profesor McGonagall. Nie chcąc się spóźnić na następną lekcję, ruszyła w kierunku sali. Nie było zbytniego tłumu, więc już po chwili Cho usiadła koło drzwi. Nagle wrota rozwarły się. Zdziwiona Chang zerwała się na nogi, spojrzała ukradkiem na innych uczniów i weszła cicho do środka. Kiedy jednak zobaczyła, kto jest w środku, wycofała się do kąta. Była tam McGonagall z pewnym młodzieńcem o płomiennorudych włosach.

  • Nie rób niczego pochopnie – mówiła profesor – Wiem, że się boisz, ale musisz mi zaufać. Proszę cię, nie słuchaj go. Po prostu czekaj na rozwój wydarzeń, siedź cicho i unikaj kłopotów, w tym łażenia nocą po zamku, zrozumiano, Weasley ?
  • Mógłbym teraz powiedzieć pani, że jestem odważnym, dużym chłopcem, ale to nieprawda. Cholernie się boję. Nie o siebie, o nią. Dopiero teraz zrozumiałem, że jestem gotów zapłacić każdą cenę za jej bezpieczeństwo.
  • Ogarnij się Ronaldzie ! Skąd możesz mieć pewność, że nie kłamie ? Albo, że to nie były tylko zwidy ? Albo może to babsko sobie żartowało ?
  • Ja wiem, że ona nie kłamie. To wydarzyło się naprawdę. Bellatrix jej groziła, groziła jej śmiercią. Ginny jest za mała, nie może spełnić żądania Lestrange. Jako jej brat muszę to zrobić za nią...
  • Wytłumacz mi jedno. Dlaczego akurat ta uczennica, nie inna ?
  • Bellatrix chce wybić najpierw czarodziejów – mieszańców. Potem mugolaki.
  • Jaki to ma sens ?
  • Mnie się pani pyta ?! - wybuchnął Ron.

Myśli Cho szybko wirowały w jej głowie. Widziała już całe zdarzenie. Pewnie samotną Ginny, podczas wycieczki w Hogsmeade osaczyła ta... Bellatrix Lestrange. Później groziła jej, że rzuci w nią Avadą, jeśli ta nie zabije pewnej uczennicy. Ale jakiej uczennicy ? Kogo ? Chang wytężyła słuch.

  • Jednego jestem pewna; Trzeba ochronić tą dziewczynę, inaczej Ravenclaw straci naprawdę dobrą czarodziejkę.

Chochi zachłysnęła się powietrzem. A więc ta dziewczyna jest Krukonką ! Nie mogła w to uwierzyć ! No, ale nadal nie wiedziała kto to jest.

  • Nie można jej o tym mówić...
  • Weasley, jej rodzice muszą wiedzieć !
  • Zgoda, ale jej niech pani nie mówi.
  • Dobrze.

Przez chwilę było słychać tylko skrobanie pióra.

  • Ronaldzie, zaniesiesz ten list do sowiarni i wyślesz na adres: Long Acre 79/2, Londyn.

Cho szybko wcisnęła się w swoją kryjówkę. Na szczęście, Ron przeszedł obok niej nawet nie zerkając na ciemnooką. Dziewczyna odetchnęła, po czym cicho wyszła z klasy i znów usiadła. Zaczęła gorączkowo myśleć. Jedna z jej koleżanek prawdopodobnie zginie ! Nie mogła w to uwierzyć. Po prostu nie chciała. Czuła się, jakby z serce wydarto jej jakiś bardzo ważny fragment, mimo że mogła nawet nie znać tej osoby. Żałowała jej rodziców, gdy się o tym dowiedzą. Czuła, że nie chce wiedzieć kto to.

Jej przemyślenia przerwała profesor, otwierając drzwi. Cho przeszła przez nie i usiadła w pierwszej ławce. Profesorka wyglądała na tak starą i zmęczoną, jak nigdy. Zaczęła monotonnie prowadzić lekcję. Dzisiaj mieli transmutować poduszkę w papugę. Chochi uznała swoją pracę za skończoną, chociaż jej papuga miała na sobie wzorek w kwiatki i pluła watą. Znów zaczęła myśleć o rozmowie, która podsłuchała. Wiedziała, że skądś kojarzy ten adres. Nagle wpadło jej coś do głowy. Już wiedziała, kto tam mieszka. Krzyknęła tak głośno, że szyby w oknach zabrzmiały. Wszyscy spojrzeli a nią, ale Cho rzuciła tylko okiem na jasną twarz Eliliot, przyszłej ofiary Rona. Zalała się łzami, chwyciła torbę i wybiegła z klasy.

Krukonka dobiegła do kamiennej ławki i przysiadła na niej, nadal płacząc obficie. Przy tej ławeczce stało okno, zdobione mozaikami. Przedstawiały one kolorowe ptaki u góry, fruwające wesoło, prężące dumnie ogony. Pod spodem były wrony. Czarne, złowrogie. Patrzyły w górę surowym wzrokiem. Na samym dole była barwa tylko czerwona. Zupełnie, jakby to było piekło. Znaczyło by to, że ludzie to ponure wrony i szpaki. Zaczynała w to wierzyć... Wstała z twardego siedzenia i pobiegła do sowiarni. Jedyną osobą, którą teraz pragnęła zobaczyć, była Enelita. Weszła do okrągłej wieży, całej usłanej sianem i odchodami, po czym zaczęła przeczesywać wzrokiem grzędy. Nagle ją zobaczyła drzemała słodko z główką pod skrzydłem. Dziewczyna poczęła cicho ją wołać. Nie spodziewała się, że ją usłyszy, ale bardzo tego potrzebowała. Kiedy chciała już wychodzić, poczuła powiew na ramieniu. Myślała, że to Enelita obudziła się i przyfrunęła ją pocieszyć. Wyciągnęła rękę, ale... trafiła w pustkę. Czując dreszcz na plecach, powoli się odwróciła. Zobaczyła w kącie kobietę, która miała szaty w strzępach, potargane, kręcone włosy, unoszące się na wietrze i oczy, błyskające szaleńczo. Uśmiechała się kpiąco. Cho poznała ją. To była Bellatrix.
 
 W mgnieniu oka otworzyła drzwi, wyszła i zatrzasnęła je z hukiem. Za nimi wyjęła różdżkę. Odetchnęła głęboko, po czym szybko weszła do pomieszczenia, gotowa zmierzyć się z Lestrange. Jednak nie było jej. Podbiegła do okna bez szyby i wyjrzała przez nie. Ujrzała tylko jasne, przyprószone już śniegiem błonia. Niespodziewanie zdała sobie sprawę, że niedługo Boże Narodzenie. Cieszyła się, ale ciągle dręczyła ją jedna myśl – co Bellatrix robiła w Hogwarcie ? Czyżby chciała sprawdzić jak Ginny idzie wykonywanie zadanie ? Poczuła się niezwykle zmęczona tym wszystkim. Nigdy nie miała na głowie tyle zmartwień. Zawsze była szczęśliwa, chroniona przed wszelkimi problemami. Miała kochających rodziców, wspaniałego chłopaka, ale niedługo miała stracić najlepszą przyjaciółkę, a potem różdżkę, bo jakoś nie szło jej nadrabianie zaległości. W dodatku w tym roku zdawała OWUTEMY. Nie wiedziała jeszcze jakie, bo miała sprzeczne uczucia co do swojej przyszłej pracy. Jednak myślała też, z kim będzie w przyszłości. Postanowiła ożenić się Harry'm. Mimo że wiedziała, jak dziecinnie to brzmi, ale to właśnie czuła. Nagle na jej ramieniu wylądowała jakaś sowa. Wyglądała pięknie: miała rudawe, gęste, przeplatane jasnymi pasemkami futro, lśniący dzióbek i ciemne, inteligentne oczy. Była dość duża i ciężka, więc Cho odwiązała list u jej nóżki, a zwierzak odleciał. Patrzyła za nim długo, aż zniknął za Zakazanym Lasem. Chwyciła kopertę i zerknęła na adresata:

Panna Cho Chang

Sowiarnia

Hogwart

Obróciła kartkę, ale nadawcy nie było. Pomyślała, że to może być podstęp, ale jednak ją otworzyła. W środku był wyświechtany kawałek pergaminu. Wyjęła go i przeczytała:



Moja droga Cho!

Wybacz, że się nie przywitałam, ale musiałam jeszcze coś załatwić. Nie martw się, mam przeczucie, że jeszcze się spotkamy.

Pozdrowienia od:

B. L.

B. L. ?! Kim jest ten człowiek ? Bellatrix Lestrange...

Zemdlała.
 
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
Witam :)
Długo musieliście czekać na ten rozdział, ale oto jest. Strasznie się cieszę, bo w sobotę i niedzielę jest w Poznaniu. Mam już zapasy żelek :D

sobota, 11 maja 2013

Urodzinki ! :D

Cześć Potterraczki ;3
Pozwolę się sobie pochwalić, iż mam dzisiaj urodzinki. 14-stka mi stuknęła ! No cóż, starość, nie radość. Z tej okazji pokażę wam trochę zdjęć z HP :p









środa, 8 maja 2013

Rozdział V


[Miała Harry'ego. JEJ chłopaka. Uśmiechnęła się i zapadła w głęboki, zasłużony sen.]



Cho otworzyła oczy, po raz pierwszy od dłuższego czasu prawdziwie wypoczęta. Miała już dość siły, by usiąść i zająć się sobą. Musiała się „odpicować”, bo z jej obliczeń wynikało, że dzisiaj odbywało się przyjęcie z okazji urodzin Roveny Ravenclaw. Najpierw wyjęła lusterko z kosmetyczki, którą najprawdopodobniej przyniosła tu Eliliot. Jej koleżanka nie zapomniała o niczym. Dziewczyna przypatrzyła się sobie uważnie. Ujrzała podkrążone oczy, ziemistą cerę i spierzchnięte usta. Na myśl, że w TAKIM stanie całowała się wczoraj z Harrym zrobiło jej się niedobrze. Postanowiła dosłownie ogarnąć się. Udała się do toaletki. Obmyła twarz zimną wodą i umyła ją mleczkiem. Potem wyjęła jej nieodłączny podkład i ukryła fioletowe, straszliwe cienie pod oczami. Na koniec posmarowała usta błyszczykiem, znowu nadając im kuszący wygląd. Potem zajęła się włosami. Najpierw rozpuściła je, wydając z siebie jęk. Na szczęście, nie były tłuste. Widocznie Domenica zadbała o to. Były tylko takie... suche, poplątane i ogólnie nieapetyczne. Wycisnęła na nie pół tubki odżywki, rozpaczliwie wcierając ją we włosy. Oceniła ogólny efekt. Wyglądało nieźle. Chwyciła szczotkę i zaczęła torturować kołtuny. Po zażartej walce z wieloma ofiarami, miała już fryzurę jak na Chinkę przystało. Po namyśleniu zostawiła je rozpuszczone, przekładając grzywkę na bok. Poczęła przeglądać swoją garderobę. Nie mogła pójść w dżinsach, co to, to nie ! Przerzucała ciuchy w przenośnej torbie sportowej, aż w końcu znalazła coś super – błyszczącą, srebrną sukienkę na ramiączkach. Wlazła za zasłonę i przebrała się. Wyglądała ekstra. Jeszcze tylko jeden szczegół – kolczyki w kształcie kwiatków, jej ulubione.
 
 
 
Już chciała wychodzić, gdy nagle puknęła się otwartą ręką w czoło – zapomniała o butach. Zapomniała o swoich najnowszych, czarnych balerinkach ze wstążeczkami na czubkach. To niewybaczalne ! Ubrała buciki i ruszyła w kierunku drzwi. Nagle stanęła przed nią pani Pomfrey.

  • A ty gdzie ? - fuknęła.
  • Jak to gdzie? Na przyjęcie do pokoju wspólnego Krukonów – zdziwiła się Cho.
  • Dziecko, niedawno wybudziłaś się ze śpiączki, nie możesz iść ! A poza tym... Co to za skąpy strój ?! Przeziębisz się ! - załamała ręce czarownica.
  • Proszę pani... Właśnie ja chcę wrócić do życia, zacząwszy od towarzyskiego...

Chang spojrzała na pielęgniarkę błagalnie, a ta, opukawszy ją dokładnie, pozwoliła jej w końcu iść. Cho wyszła ze szpitalika z westchnieniem ulgi. Poszła dziwnie cichym korytarzem, gdzie jedynym hałasem było miarowo stąpanie Krukonki. Szła piętrami, schodami, aż w końcu znalazła się przed drzwiami pokoju wspólnego. Wtem usłyszała ciche szeptanie. Odwróciła się, ale nikogo nie było w pobliżu. Teraz usłyszała chichot. Ciarki przebiegły jej po plecach.

  • To na pewno jakiś portret... - pomyślała, ale i tak czuła się nieswojo.

Szybko zapukała w klamkę w kształcie orła. Odpowiedziała prawidłowo na zagadkę, po czym ptak pochwalił ją, a wielkie drzwi otworzyły się na całą szerokość. W środku trwała... imprezka. Dosłownie. Dzikie party. Jednak na widok dziewczyny wszyscy umilkli. Chwilę trwała głucha cisza, po czym jedna z dziewczyn wystrzeliła z tłumu jak pocisk. Rzuciła się na nią, prawie zwalając ją z nóg.

  • Och, Cho ! - wrzasnęła Domenica, ściskając ją. - Myślałam, że już cię nie zobaczę! Tak tęskniiiiiłaaaaammm !!! - rozpłakała się.

Speszona Cho poklepała ją po plecach. Na szczęście Van odciągnęła ją, mrugając do czarnowłosej łobuzersko. Eliliot pociągnęła ją za rękaw.

  • Choć Chochi – szepnęła – lepiej trzymać się w kącie.

Powlekła oszołomioną Chang do stolika w rogu, przy którym siedziała też Pruddence. Kiedy tylko blondynka ją zauważyła, zerwała się z miejsca i pobiegła do Michaela przysysając się do niego jak pijawka. Cho wzdrygnęła się i usiadła.

  • Co się jej stało ? - zapytała koleżanki.
  • Widzisz... - zmieszała się – kiedy trafiłaś do szpitala, Prudi zaczęła przystawiać się do Pottera, ale on ciągle siedział tylko przy tobie... No więc, Pruddence zaczęła rozpowiadać nieprawdziwe plotki, a ludzie nie zwracali na nią uwagi, no więc to jeszcze bardziej ją wkurzyło. To nie twoja wina, ona już tak ma. Nie przejmuj się.
  • Nie zamierzam – odparła Cho, rzucając blondynce mordercze spojrzenie.

Eliliot odeszła, żeby pomóc Van przy Domi. Nagle Chang zobaczyła Szarą Damę. Podeszła do niej. Zjawa była dziwnie smutna.

  • Witaj, Heleno.
  • Och, dobry wieczór … Yyy... - zlustrowała dziewczynę wzrokiem.
  • Cho Chang – podpowiedziała Chochi.
  • Och, wybacz Cho. Po prostu jestem rozkojarzona. Widzisz... - westchnęła – Mam pewien bardzo poważny problem. Zresztą, nie będę cię zanudzać. Pewnie masz ważniejsze sprawy...
  • Życzę ci... Szybkiego... Powrotu... Do zdrowiaaaa ! - dodała, rycząc jak Jęcząca Marta, po czym odpłynęła, znikając za ścianą.

Cho uświadomiła sobie, że to było dziwne zachowanie, nawet jak na ducha.

  • Chanchille Chang, widzę, że się zbudziłaś – usłyszała za sobą nieprzytomny głos.

Odwróciła się i ujrzała Lunę Lovegood, wyglądającą jeszcze dziwniej niż zwykle. Miała na sobie błyszczącą bluzkę z wielką kapustą z oczami i obrzydliwym uśmiechem, spodnie czerwone jak wóz strażacki z nogawkami wyglądającymi, jakby moczyły się godzinami w błocie, buty z wielkimi, różowymi wstążkami, a w uszach zwisające jakieś... gluty, czy jak to nazwać. Po prostu były dziwne i ohydne. Mimo to, dziewczyna wesoło się uśmiechała.

  • Emm... Witaj Luno...
  • Taak... Wspaniała impreza... Wybawiłam się na całego... Ale jestem troszeczkę zmęczona... Dobranoc – oddaliła się.
  • Yyy, cześć. - powiedziała zbita z tropu Cho.

Kiedy o 9 uznała, że musi wracać do skrzydła szpitalnego, nogi bolały ją niemiłosiernie. Nie zgodziła się jednak, żeby Michael odprowadził ją. Chociaż dzięki temu utarłaby nosa Prudi. Ale nie chciała nie mogła.

Wyszła przez szerokie drzwi i ruszyła korytarzami. Nadal było cicho, więc spieszyła się ze zwykłego strachu. Już była blisko, widziała salę. Prawie biegła.

  • Dobrze się bawiłaś ? - Cho prawie dostała zawału, kiedy Harry wyszedł zza posągu czarownicy i przytulił ją.
  • Przestraszyłam się – pisnęła w jego ramionach.

Harry roześmiał się i uścisnął ją jeszcze mocniej.

  • Przepraszam – szepnął, całując ją w szyję.
  • Nie gniewam się – mruknęła.
  • A tak w ogóle jak się czujesz ? - zapytał.
  • Kiedy będziesz tak robił, nie odpowiem ci – westchnęła dziewczyna.
  • Przepraszam – powtórzył, ale tym razem odsunął się. - No więc ?
  • Nooo, już lepiej, mam nadzieję, że będę mogła wrócić na lekcje i wszystko nadrobić.
  • Też mam taką nadzieję.

Harry odprowadził ją pod same drzwi i zaczął się oddalać.

  • Hej, Harry ! - Cho wpadła na pewien pomysł.
  • Tak ?
  • Mógłbyś poprosić profesora Flitwicka, żeby przyszedł do mnie jutro po śniadaniu ?
  • Jasne – odparł i zaczął biec.

Chang zachichotała. Był naprawdę słodki. Na każde skinienie swojej dziewczyny. Oby tak był zawsze.

Weszła do skrzydła, gdzie czekała już pani Pomfrey. Chyba nie była w dobrym humorze, bo kazała jej się przebrać w babciną koszulę nocną, zmyć „ten mocny makijaż” i wskoczyć do łóżka. Cho posłusznie wykonała polecenia. Ledwie jej głowa dotknęła poduszki, zasnęła.



~

Chochi stała na środku Wielkiej Sali. Wiedziała, że to sen, więc spodziewała się, iż lada moment z bocznej komnaty wybiegnie jej stary sąsiad w bikini i zacznie śpiewać „Szła dzieweczka do laseczka...” na melodię „Makareny”... To była norma. Jednak coś było nie tak. Nie pojawił się ani ten dziadek, ani Justin Timberlake (szkoda !). Ogólnie było jakoś pusto. Cho wyszła z pomieszczenia i zaczęła wołać: hop hooop!!! . Nikt nie opowiadał. Weszła po schodach i udała się w kierunku, gdzie zawsze szli Gryfoni. Może znajdzie Harry'ego, który powie jej, co tu się do jasnej ciasnej dzieje. Jednak zanim dotarła do celu, usłyszała jego głos. Radośnie skoczyła w tamtym kierunku, ale nie był sam. Przezornie schowała się za posągiem, tak, aby wszystko widzieć. Zobaczyła zalany księżycowym światłem korytarz i Malfoy'a, który klęczał nad kimś zwiniętym w kłębek.

  • Nikt ci już nie pomoże... Zabiję cię, szczurze ! - szydził Draco.
  • No to zabij... Nie boję się śmierci. ZABIJ ! - wrzasnął ten ktoś.

Chang zdała sobie sprawę, że to Harry. Wysunęła się lekko do przodu.

  • Avada... - szepnął Ślizgon.

  • NIE ! - wrzasnęła Cho, a strumień zielonego światła skierowanego na Pottera, uderzył w nią.

Padła na podłogę nieżywa, a ostatnie słowa, które usłyszała, to:

  • Kocham cię...

~

Cho obudziła się z krzykiem. Była cała zlana potem, a nad nią pochylał się ktoś, więc zaczęła wrzeszczeć jeszcze głośniej. Wymachiwała rękami na oślep.

  • Hej ! Auć ! Auuu ! PRZESTAŃ !!! - usłyszała.

Ze strachu przestała bić napastnika po twarzy i spojrzała na niego lękliwie. Nagle olśniło ją. Już wiedziała kto to jest. Odezwała się:

- Ronie Weasley – co ty tu robisz ?!
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
Cześć,
Publikuję ten rozdział ze specjalną dedykacją:
~ Dla Ginny Potter, autorki bloga o Dramione (http://zakazana-milosc-moze-byc-slodka.blogspot.com/ ), którego jestem betą :D
~ Dla mojej kumpeli za to, że obsypywała mnie pomysłami i radami
~ No i dla wszystkich Potterhead <3
Informuję też, że nie wiem, kiedy pojawi się NN, bo mam dość napięty grafik.

czwartek, 2 maja 2013

Uściślenie

Hej,
Wiem, że wiele osób może czepiać się moich opowiadań, bo nie są one zgodne z oryginalną historią. Cho była w ostatniej klasie w tomie ,,Harry Potter i Książę Półkrwi", a na bitwę o Hogwart wróciła do zamku, bynajmniej ja tak słyszałam. Otóż w moich historiach jest pominięta ta oto bitwa. Uczniowie kończą szkołę. Uśmiercenie Voldemorta jest traktowane jako ,,jakiś czas temu". W moich opowiadaniach on już nie żyje, a >prawie< wszyscy śmierciożercy nie żyją lub są w Azkabanie. Pozdrawiam :)

środa, 1 maja 2013

Rozdział IV


[Hagrid usiadł na kamiennej ławeczce cały zdyszany, a Cho pobiegła na boisko.]



Krukonka wyszła z szatni wdychając świeże powietrza. Pod pachą trzymała swoją nową miotłę, z której była bardzo dumna. Wszyscy już na nią czekali. Po chwili drużyna wzniosła się w powietrze. Cho, czując powiew słodkiego powietrza zaśmiała się głośno. Jedna ze ścigających spojrzała na nią zdziwiona. Chang zamknęła usta i zaczęła przyglądać się grze. Nagle jej miotła ześwirowała. Zaczęła się przekręcać w kierunku Zakazanego Lasu. Na próżno dziewczyna próbowała nią pokierować. Ruszyła w tymże kierunku. Cho panicznie się bała. Chwyciła rączkę i próbowała ciągnąć. Nic z tego. Miotła zaczęła się wzbijać coraz wyżej. Nastolatka zamknęła oczy, czując już chłód. Wydawał się, że minęła chwila, kiedy je otworzyła. W rzeczywistości leciała już spory kawał czasu kurczowo trzymając się miotły. Zobaczyła pod sobą pola, lasy, łąki. Chang zaczęła machać rękami, nogami, bić miotłę, cokolwiek, co by zawróciło ją w przeciwnym kierunku. Mogła zostawić sobie starą miotłę, nie była tak szybka, ale przynajmniej zaufana, przetestowana. Miała tylko nadzieję, że nie zacznie wywijać kozłów, jak wtedy na meczu, kiedy Harry... Tak, właśnie, Harry. Wciąż nie wiedziała co z nim zrobić. Przecież tak ją zranił, wciąż myślała o tym zdarzeniu z pociągu. Była gotowa zaprzyjaźnić się z Granger, byle tylko cofnąć czas i nie podsłuchać tej rozmowy. Jednak, kiedy tak myślała o Potterze, jej policzki płonęły, serce biło szybko, a krew krążyła w żyłach wzburzona. Cholera. Jej tu grozi śmierć, a ona myśli o miłostkach. „Cho Chang, ty idiotko, skup się” - skarciła siebie w myślach. Zaczęła szukać wzrokiem jakiegoś wyższego drzewa na horyzoncie. Mogłaby się go chwycić, a miotła poleciałaby dalej. Tylko jak ona wróci ? Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje.

Nagle, jej miotła zatrzymała się. Przez kilka sekund wisiała w powietrzu. Niespodziewanie stanęła dęba. Cho nie zdążyła zareagować. Ześlizgnęła się z rączki. Nigdzie nie było ratunku. A ona spadała, i spadała. Zemdlała. A potem już była tylko ciemność...



***





Pierwszym odzyskanym zmysłem był dotyk. Czuła sztywność wykrochmalonego prześcieradła i ciepło pierzyny. Może była w kostnicy ? Nie, jednak nie. Uświadomiła sobie, że ktoś dotyka jej ręki. Dłoń tego „kogoś” była tak przyjemnie gorąca, miękka. Jakby ta osoba miała do niej tyle czułości... Tata ? Nie, to niemożliwe. Axel miał dłoń ciepłą, ale szorstką i spracowaną. Następną rzeczą był ból. Nie do wytrzymania. Tak gwałtowny, że prawie rozsadził jej czaszkę. Najbardziej bolała właśnie głowa, zaraz potem pierś. Mentalnie badając swoje rany, nie zauważyła, że zaczęła słyszeć jakiś szmer. Nadstawiła uszu. Ktoś przy niej szeptał.

  • Taak, to dobrze, że oddycha, cudem przeżyła, naprawdę nie wiem, jak wam się udało ją uratować... nie, nie, to niemożliwe... - słyszała urywki głosu pani Pomfrey.

Cho zatrzepotała powiekami, żeby dać znać, że ich słyszy. Przy jej łóżku zapanowało ogromne poruszenie. Zmrużyła oczy i dostrzegła panią Pomfrey, pół drużyny Krukonów, ku jej zdziwieniu, Hermionę Granger i... Harry'ego. Na jego twarzy było widać cierpienie i troskę, ale starała się na niego często nie zerkać.

  • Cho ! Jak my się o ciebie martwiliśmy ! - zawołała drużyna.
  • Jaki cudem... Ja...Ja... Ja się tu... Znal... Znalazłam ? - zająknęła się Chang.
  • Kiedy zobaczyliśmy, że cię nie ma, polecieliśmy za tobą. Trzymaliśmy się z tyłu, bo nie wiedzieliśmy, co się zdarzy. Kiedy zaczęłaś spadać, wszyscy podlecieli pod ciebie no i złapaliśmy naszą kochaną szukającą – uśmiechnął się kapitan.
  • Dziękuję – wyszeptała.
  • Może my już was zostawimy...

Drużyna zaczęła chichotać i wyszli.

  • No to może... Ja już pójdę. Wracaj do zdrowia Cho! - powiedziała Hermiona i zaczęła iść w kierunku drzwi.
  • Zaraz, Hermiono!

Odwróciła się.

  • Taak...?
  • Dziękuję Ci. Za wszystko.

Gryfonka podbiegła i lekko uścisnęła obolałą Krukonkę, po czym wyszła. Zapadła krępująca cisza, podczas której Harry przyglądał się Cho.

  • Mógłbyś przestać się gapić ? Wiem, że jestem poobijana, bardzo dziękuję!
  • Nie gapię się. Po prostu chłonę każdy cal ciebie. Jestem taki szczęśliwy, że jesteś tutaj ze mną - odparł bez krępacji chłopak.

Cho speszyła się.

  • Dlaczego tak mówisz ? Sprawiasz mi ogromny ból. Najpierw szepczesz czułe słówka, a potem... obgadujesz mnie z przyjaciółmi... Nie spodziewałam się, że jesteś takim... Nieczułym egoistą ! - wydusiła jednym tchem.
  • Zaraz, chwileczkę. To ja cię obgaduję ? Ty traktowałaś mnie jak powietrze, a może jeszcze gorzej. Co się stało ?
  • Słyszałam twoją rozmowę w pociągu z Granger i tym Weasleyem. Mówiłeś, że łażę za tobą i się do ciebie kleję ! A TY kochasz inną.
  • To nie było o tobie Cho! Chociaż nie, w sumie to było. Ty jesteś tą którą kocham.
  • Noo... A ta, która za tobą chodzi ?
  • Romilda Vane. Nie odpuszcza, co zaczyna mnie denerwować. Lecz skoro ty mnie nawet nie lubisz, a co dopiero... Ehh, szkoda gadać... Narka.
  • Stój! Podejdź tu.

Harry niepewnie podszedł do Cho, a ona usiadła na łóżku.

  • Pochyl się – szepnęła.

Chłopak niepewnie pochylił się lekko do Krukonki. Chang chwyciła go za koszulkę i wpiła mu się mocno w usta. Był tak słodki, że aż myśli jej zabrakło. Pozostawał tylko on, z namiętnością oddający pocałunek...

Zakręciło jej się w głowie, a motylki w brzuchu ześwirowały. Cho po raz pierwszy czuła coś takiego. Nawet przy Cedriku nie była podekscytowana. Wreszcie zabrakło jej tchu i puszczając koszulkę chłopaka rzuciła się na łóżku, a on usiadł. Oboje dyszeli jak po długim biegu.

  • Super – wysapał Harry.
  • Ale co ?
  • Że tak się cieszysz na mój widok – wyszczerzył się.

Chang przewróciła oczami. Chwilę patrzyli na siebie czułym, rozmarzonym wzrokiem. Mało by brakowało, a dziewczyna utonęłaby w zielonych oczach Pottera. W końcu niechętnie oderwała od niego wzrok i ujrzała na swojej szafce nocnej mnóstwo słodyczy. To znaczy, domyślała się, że to szafka, bo nie było jej widać pod wielką kupą paczek z fasolkami, czekoladami z Miodowego Królestwa, czekoladowymi żabami, jej ulubionymi pasztecikami, no i oczywiście pałkami lukrecjowymi. Cho skrzywiła się. Już czuła ból zębów. Nie da rady tego zjeść.

  • Od kogo to ? - zapytała.
  • Od twojej drużyny, przyjaciółek, prawie wszystkich Gryfonów i Krukonów, od kilku Puchonów, nauczycieli, Hagrida – a nawiasem mówiąc, nie ruszaj tego od niego, uwierz mi, że mam doświadczenie – no i od mnie, Rona, Hermiony i tak dalej.
  • Zaraz zaraz... Od Hermiony ? Myślałam, że mnie nie lubi. Przecież na ciebie leci.
  • Cooo ? Hermiona ?! - Harry wybuchnął śmiechem. Kiedy wreszcie zapanował nad chichotem wydusił:
  • To tylko moja przyjaciółka. Nikt więcej...
  • Aha – odparła zdziwiona Cho.

Nagle poczuła dziwne znużenie. Zaczęła rozglądać się po nieskazitelnej sali. Białe ściany, sufity. Wszędzie łóżka z białymi prześcieradłami i szafkami nocnymi. Chyba była tu sama. Popatrzyła na wielkie, piękne okna. Zawsze je podziwiała. Za nimi był dobry widok. Akurat teraz była...

  • O cholera – wyrwało jej się.
  • Co się stało ? - zaniepokojony Harry zaczął się rozglądać.
  • Harry, ile ja tu leżałam ?

Chłopak zmieszał się.

  • Byłaś w śpiączce... No dobrze, byłaś nieprzytomna 3 miesiące. - Potter spojrzał na nią.

Cho przeraźliwie zbladła. Trzy miesiące... Opuściła trzy miesiące... Na pewno teraz nie skończy Hogwartu ! Matka ją zabije, jeśli nie zrobiła tego miotła. Przerażona Krukonka pomyślała o swoim tacie.

  • Mój ojciec...
  • Wczoraj tu był. Niestety, musiał wracać do domu, do pracy.

O nie ! Wszyscy na pewno się dowiedzieli, że jest mugolem. Jest skończona...

Harry, który dobrze odczytywał jej emocje z twarzy, zapewnił ją:

  • Nikt nic nie wie. Zadbałem o to.
  • Dziękuję. Już wiem, że mogę zawsze na ciebie liczyć – spojrzała na niego z czułością – Wybacz, ale muszę się wyspać.
  • Jasne, jasne, już idę – chłopak ucałował ją łagodnie w czoło, a potem opuścił salę.

Przed zaśnięciem Cho pomyślała, że mimo, iż ma małe szanse na ukończenie szkoły, to ten wypadek nie był bez sensu. Przynajmniej poznała miłość, która była obok niej od dawna. Miała Harry'ego. JEJ chłopaka. Uśmiechnęła się i zapadła w głęboki, zasłużony sen.

Rozdział III


[Nie rozbierając się nawet, rzuciła się na łóżku i między szlochami i dreszczami myślała o Potterze. O chłopcu który przeżył. Ale nie w jej sercu. Tego była pewna.]



  • Cho, nic ci nie jest ? Cho ? Cho ! Do jasnej cholery, wstawaj !!!
  • No, ssooo chcesz...

Chang otworzyła oczy i mrużąc je w świetle poranka spojrzała na wściekłą Eliliot. Wyglądała pięknie w żółtym krawacie, który podkreślał jej kolor włosów – rudy.

  • Cho Chang, wyglądasz jakbyś całą noc nie spała ! Masz takie zapuchnięte oczy... Czyżbyś płakała ? Co się stało wczoraj na kolacji ? Dumbledore zaczepił Van po uczcie i dopytywał się o ciebie ! Dobrze się czujesz ?
  • Zwolnij Eli ! Dumbledore się o mnie pytał ?
  • Tak, głuptasku. Jesteś jego uczennicą, martwił się.
  • Aha. To teraz pomóż mi wstać i idziemy na śniadanie. Przeze mnie się pewnie nie najadłaś.
  • Stop. Byłam już w Wielkiej Sali, jadłam, a nawet przyniosłam ci parę owoców i croissanta. A na razie nigdzie nie pójdziemy, bo wyglądasz jak półtora nieszczęścia w worku. Spójrz na siebie, włosy poplątane, twarz blada jak ściana... Dziewczyno, może i jesteś seksowną czarodziejką, ale musisz o siebie zadbać. Na początek trzeba cię rozbudzić...

Cho nie słuchała już Eliliot. „Nie do wiary, jak ona może się rozgadać, niby taka cicha. Nawet ona ma dwie strony... - pomyślała Chang - Muszę przestać. Zamieniam się w jędzę.

Eli pociągnęła ciemnooką do łazienki. Najpierw postawiła jej twarz na nogi, potem zrobiła jej leciutki makijaż. Krukonka spojrzała w lustro. Nie bez przesady musiała przyznać, że wygląda całkiem ładnie. Co tam ładnie, oszałamiająco ! Dziewczyny w lepszych już humorach udały się do pokoju wspólnego, żeby zgarnąć plecaki i udać się razem z Domenicą, Vanessą i Pruddence. Rozchichotane poszły korytarzami na zielarstwo – ich pierwszą lekcję. Profesor Sprout w tych jej wiecznie rozwianych włosach i poplamioną ziemią szacie wyglądałą niechlujnie, ale nawet całkiem miło. Poprosiła Prudi, żeby dała jej nawóz (ble!), który leżał na półce obok różnego rodzaju narzędzi. Zniesmaczona Prudence chwyciła go końcówkami palców i ruszyła w jej kierunku. Nagle potknęła się, worek, gdy uderzył o ziemię, otworzył się, tym samym cała zawartość poleciała na... szatę Cho. Dziewczyna zamknęła oczy, a części łajna oblepiły jej policzki. Zszokowana Prudi zaczęła ją przepraszać.

  • Nic nie szkodzi – zapewniła ją Chang.

Sprout kontynuowała lekcję, a Cho wycierała nawóz z policzków chusteczką Van. Znowu była przybita. Gdy myślała, że nie może być gorzej do klasy wpadł Harry Potter we własnej osobie. Poprosił profesorkę o pewną rzadką roślinę potrzebną Snape'owi, który go tu przysłał, do eliksirów. Przyglądał się jej z zażenowaniem zmieszanym z rozbawieniem. Krukonka miała dość. Kiedy zabrzmiał dzwonek na lekcję, wybiegła z klasy nie czekając na koleżanki i pognała do lochów. Na szczęście zdążyła. Dopadła Harry'ego przed drzwiami.

  • Mógłbyś się ze mnie nie nabijać ? - krzyknęła.
  • Co ? - zdziwił się.
  • Rozumiem, że nie podobam ci się, ale nie musisz mnie obgadywać i śmiać się z każdej mojej wtopy !
  • Co się z tobą dzieje, Cho ? Byłaś taka słodka i nieśmiała. A teraz... Jak jędza.
  • Zmieniłam się – spojrzała na chłopaka chłodno.
  • Wiem i nie podoba mi się to. Wcale nie musimy ze sobą rozmawiać.
  • Dobrze !
  • Dobrze. Na razie.

Harry oddalił się wolnym krokiem. Zdenerwowana Chang już miała pójść w swoją stronę, gdy podszedł do niej Rubeus Hagrid.

  • Czy ty jesteś Cho Chang ?
  • Tak.
  • Cholibka, tyle się ciebie naszukałem ! Mam ci przekazać, że masz uciekać na trening qudditcha. A ja se tu usiądę, bo już nie mogę...

Hagrid usiadł na kamiennej ławeczce cały zdyszany, a Cho pobiegła na boisko.